To prawda. Najlepsze w tej roli i jej grze jest to, że tak naprawdę nie poznajemy jej zupełnie, jest tak wieloznaczna, nieprzewidywalna. Taka delikatna, niewinna femme fatale. Świetna rola, pomimo, że mało rozbudowana.
Dokładnie.
A jej wyznanie skierowane do Iana (Ewan McGregor) wydaje się być szczere :
"Czego ty chcesz ode mnie? Czego chcesz? Jestem kapryśna, obsesyjna... ambitna!".
Nietuzinkowa rola. Zupełnie niezauważona przez różne bafto-globo-oscarowe gremia, a szkoda, bo zasługiwała na to. Ot, co!
W najnowszym "M:i" Hayley Atwell wygląda jakby od czasu "Snu Kasandry" Woody Allena zestarzała się o... 10 minut:-)
I obdarzona została chyba najlepszymi kwestiami. To jej dialogów słucha się z przyjemnością:-) zwłaszcza przesłuchanie Grace przez włoską policję:
"-Nie wiem, co tu robią te wszystkie paszporty?
-Były w pani torebce. I to pani jest na zdjęciach.
-Faktycznie podobieństwo jest uderzające... JESTEM NAUCZYCIELKĄ Z BRIGHTON! "
:-)
Przy tym uderzająco podobna do najseksowniejszej kosmitki w historii kina, tj. do Mathildy May ("Siła witalna").
Naga, nieskrępowana uroda Mathildy May jest tam tak obezwładniająca, że pozwala wybaczyć filmowi "LIFEFORCE" wszystko (a jest co).
Wielkie piersi i pupa Matyldy, przy proporcjonalnie niedużej budowie ciała, ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
Sfotografowano je tam z taką miłością, że wprost nie można oderwać wzroku. Urzeka ta staranna cierpliwa kontemplacja tego przepięknego ciała. Być może jednego z najpiękniejszych w historii kina w ogóle.
Mathilda May - to Inkarnacja Daisy Ridley, a zwłaszcza Hayley Atwell.